Misja – to pewne, ale jaka?!
„Byliśmy jak osierocone dzieci. Prosiliśmy wiele lat Boga o kapłana. A On ( Bóg) dałnam więcej niż prosiliśmy, bo posłał nam trzech kapłanów!” Jest to fragment podziękowania Przewodniczącego Wspólnoty chrześcijan z Biro/Benin w czasie uroczystej mszy św. i ceremonii instalacji na urząd Proboszcza ks. Stanisława Deszcza CM – superiora naszej wspólnoty, przez ks. Biskupa diecezji N’Dali, w której posługujemy od 2012 roku.
Chyba nie ma większego uznania, jeżeli stajesz się Bożym darem dla drugiego. Bez wątpienia, Bóg daje co najlepsze ze Swego skarbca łaski. Dlatego z pokorą trzeba uznać, że to Bóg – źródło Miłości – nadaje nam wyjątkową wartość, iż stajemy się tym drogocennym darem.
Kiedy patrzę z perspektywy półrocznego mojego pobytu w Biro, to niejednokrotnie zadaję sobie pytanie: czego Bóg oczekuje ode mnie w tym miejscu. Ktoś powie, zbędne „dzielenie włosa na czworo”. Jesteś tam, to rób swoje i basta! Gdyby podejść do tego tak po ludzku to racja. Ale …
Ps. 127, 1 :
„Jeżeli Pan domu nie zbuduje,
na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą.
Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże,
strażnik czuwa daremnie.”…
Misja Kościoła to nie to samo co misja Niebieski Kasków, czy wyjazd kontraktowy zaa granicę.
Kiedy zacząłem realizować projekt pomocy ludziom dokniętym kalectwem różnego rodzaju, schemat działania wydawał się taki prosty: spisujemy chorych, szukamy pieniędzy i pomagamy. Jednak Boży wymiar tego dzieła i duchowa głębia okazała się w momencie, kiedy zaczęliśmy odwiedzać i spotykać osoby niosące wyjątkowy „krzyż cierpienia”. Zabrzmiało to wyraźnie w prośbie jednej babci opiekującej się upośledzonym fizycznie i psychicznie wnukiem. „Nie róbcie sobie z nim zdjęcia. Ilu już było tutaj takich „dobroczyńców” i tak rozbudzili naszą nadzieję, a później po nich nie było śladu”. Nasze wizyty, żeby sprawdzić stan choroby czy upośledzenia, były wpisane w ceremoniał grzecznościowy: zapraszano nas, abyśmy usiedli; podawano kubek wody. Wioska po wiosce, spotkanie po spotkaniu. Bóg uczył nas tego wzajemnego ubogacania się. Słuchaliśmy historii ludzkich nieszczęść. A jednocześnie pragnienia godnego życia. Jeden mężczyzna ok. 35 lat, po Heine-Medynie, zdeformowaną stopą oraz wyraźnym trudnym sposobie poruszania, na moją propozycję znalezienia mu wózka inwalidzkiego, przedstawił swoją wersję. „Księże, mimo kalectwa nauczyłem się jeździć na rowerze i niech tak zostanie. Jeżeli jest możliwość ocokolwiek księdza poprosić, to proszę o maszynę do szycia, abym wspomógł moją rodzinę.” Zrozumiałem. To, że jeździ na rowerze pozwala mu przynależeć to tzw. normalnych ludzi. Albo prośba ojca dziewczynki z amputowaną nogą poniżej kolana, efekt poparzenia we wczesnym dzieciństwie: „Pomóż temu dziecku, aby poszło do szkoły!”.
Kiedy przyjechaliśmy do jednej z wiosek odpowiedzialny za wspólnotę chrześcijan tzw. katechista, z żalem opowiada: ”Szkoda, że ksiądz nie był tu miesiąc wcześniej. Młody chłopak ok. 25 lat stracił wzrok. Nie mógł sobie z tym nieszczęściem poradzić. Rozmawiałem z nim, próbowałem zmienić jego myślenie. Kiedy wyjechałem na sesję dla katechistów dwa tygodnie temu. On – powiesił się, odebrał sobie życie.”
Nie jest łatwo osobie zdrowej zrozumieć to, co przeżywa osoba upośledzona. A jeszcze w moim przypadku dochodzi różnica kulturowa, rasy. W jednej z wiosek kiedy na spotkanie ze mną poproszono chłopaka głuchoniemego, jego przyjście wzbudziło ogólny śmiech. Nie zrozumiałem o co chodzi. Co wywołało ten śmiech. Zauważyliśmy, że lubią sobie stroić żarty z kogoś. Np. wypuszczają mnie mówiąc w języku bariba, a jak nie potrafię odpowiedzieć lub odpowiem niewłaściwie, wzbudza to ogólne rozbawienie. Jednak nie śmieją się z kalectwa lub upośledzenia. Tłumacz, który był ze mną, zauważył, że nie rozumię zaistniałej sytuacji. „Księże. Jak poszli go zawołać na spotkanie – wyjaśnia co zaszło – i mówią do niego: choć „biały” chce się z tobą spotkać. Chłopak zareagował na to wezwanie, przypinając do pasa nóż – taki krótszy maczet – jaki mają zwyczaj brać ze sobą, jak idą w pole, albo na wypas bydła i może ich spotkać jakieś nieszczęście.”
Najtrudniejsze chwile tej pomocy – to sytuacje „muru niemożliwości”. Zawiozłem sześcioro chorych na spotkanie z lekarzem chirurgiem (na emeryturze), który przyjechał z Włoch na dwa tygodnie, aby pomóc w Afryce, do pobliskiego szpitala należącego do naszej diecezji. Po konsultacji chorych, których przywiozłem, w rozmowie na osobności usłyszałem słowa, jak wyrok: „Ja nic tu nie poradzę, to przypadek dla ortopedy…. to przypadek dla neurologa.” I kiedy wracając, zadawałem sobie pytanie: po co się szarpać, i tak nie ma dla nich ratunku. Ujmujące było to, że kiedy zostawiałem w drodze powrotnej poszczególne osoby w ich wioskach, podchodzili do mnie i dziękowali za chwilę nadziei na zmianę. Nie wycofuję się, nie ustaję w poszukiwaniu pomocy, wierzę, że Bóg ma w tym Swój plan.
Kiedy zapadła ciemność nocy, plac przy kaplicy był wypełniony tłumem dzieci. Takie jest ogólne założenie naszej akcji ewangelizacyjnej: Znam Jezusa, czyli pokaz filmu: Jezus wg Ewangelii św. Łukasza (dubbing w języku bariba). Przyjść może każdy, nie skrępowany miejscem i słuchać słów ewangelicznych. Po wieczornych posiłkach i całym dniu pracy mieli jeszcze siłę, aby podejść i zobaczyć. Zobaczyć i posłuchać. Ktoś może powiedzieć z nutką ironi, ot kino objazdowe. Jednak cisza słuchających i oglądających była bardzo wymowna. Może nie trzeba było oczekiwać innych komentarzy, wystarczyły słowa tego mniej więcej ośmioletniego chłopca: „Przyjedziesz jeszcze do nas i pokażesz nam Jezusa!” Wiem, że siła tej ewangelizacyjnej akcji tkwi nie w zachwycie techniką, ale Słowa Żywego. Wielu z was wspomaga naszą misję codzienną modlitwą przed Panem. Uczestniczeniem w nabożeństwach, aby polecać ludzką niedoskonałość misyjnych wysiłków, Miłości Bożej. I znów wracamy to rzeczywistości tych biblijnych słów: ”Jeżeli Pan domu nie zbuduje…”.
Dla mnie w tym dzieleniu się codziennością benińskiej misji pojawia się cudowna okazją, aby powiedzieć: Bóg zapłać, że o nas pamiętasz! Nawet nie wiesz jak to wiele znaczy. Ale On wie…
Ten, o którym pamiętasz … ks. Jarek