O pomysłach Bożych…, czyli Wielki Tydzień w Rzymie

„Co człowiek w głowie uradzi, do skutku nie doprowadzi”. O co mi chodzi? O jakie sytuacje? Postaram się wyrazić w miarę jasno.

Fakt, że życie nas niejednokrotnie zaskakuje swoimi wydarzeniami, to wydaje mi się nie jest nikomu obce. Myślę, że ta nieprzewidywalność życia bardziej jest dla nas dramatyczna, im bardziej mamy „pruski” styl jego układania. Czyli krótko mówiąc, bardzo zwracamy uwagę na zegarek i daty w kalendarzu. I w tym momencie bardzo zazdroszczę (zazdrość – jest to bardzo zła cecha) tym, którzy podchodzą do życia „na luzie”, czyli – jakoś to będzie!? Jednak w tym momencie muszę przyznać, że największym „figlarzem” (niech mi Pan wybaczy tą poufałość) w naszym poukładanym świecie jest Bóg. I mam nadzieję, że nie głoszę żadnych herezji, ani chorobliwych doświadczeń religijnych, gdyż On sam o tym mówi: “Myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami – mówi Pan. Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje nad waszymi drogami i myśli moje nad myślami waszymi.” (Iz 55,8-9).

Posłuchajcie jednego z wielu „Bożych pomysłów” w moim życiu. Historia miała miejsce w roku 1990. W tym czasie pilnie przygotowywałem się w Brukseli – stolicy Belgii -do wyjazdu (pierwszego z wielu jak się później okaże) na misje w Zairze (obecnie Republika Demokratyczna Konga) położonego w centralnej Afryce na samym równiku.  W tym czasie nie planowałem absolutnie jakiegokolwiek wyjazdu poza granice Belgii. Dlaczego? A dlatego, że każde przekroczenie granicy w obrębie Europy było związane ze żmudnym załatwianiem wizy wjazdowej (to były lata 1989-90). To nie tak, jak teraz, kiedy możemy podróżować bez przeszkód, pokazując ewentualnie dowód osobisty albo prawo jazdy. Aż tu pewnego dnia otrzymuję list od księdza Stanisława Deszcz, który już od kilku lat pracował w Zairze, a w tym czasie przebywał na specjalistycznych studiach w Rzymie we Włoszech. W liście zapraszał mnie do przeżycia Wielkiego Tygodnia w Wiecznym Mieście. Pamiętam te słowa, które zdemolowały mój ułożony plan na ten czas:” Jarek, o nic się nie martw. Przyjeżdżaj, będzie cudownie, zobaczysz papieża.” Pamiętam zacząłem wypytywać na prawo i na lewo, w jaki sposób najlepiej dotrzeć do Rzymu. Chociaż istnieje takie powiedzenie, że „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”, jednak nie było to dla mnie takie oczywiste. Po wszelkich kalkulacja „za i przeciw” wybrałem przelot samolotem. Było to związane z tym, o czym wspominałem wcześniej. Musiałem załatwić tylko jedną wizę wjazdową do Włoch. Gdybym zdecydował się na podróż pociągiem, bo rozważałem też taką możliwość, to zaczęły przede mną rosnąć schody urzędowych pozwoleń do Francji, Szwajcarii i Włoch.  Kiedy leciałem w sobotę przed Niedzielą Palmową nie wierzyłem, że jest to realne, myślałem, że śnię. Kiedy na lotnisku zobaczyłem czekającego na mnie ks. Stanisława musiałem się przysłowiowo uszczypnąć, żeby nie mieć złudzeń, że to nie sen. Pamiętam, jak zaraz po serdecznym przywitaniu, a nie widzieliśmy się od bardzo dawna, zaskoczył mnie „gwoździem programu” mojej watykańskiej wizyty. „Jarek, ale masz szczęście – mówił z rumieńcem na twarzy – załatwiły tobie siostry Szarytki (Zgromadzenie Sióstr św. Wincentego a Paulo, założyciela także mojego zgromadzenia Księży Misjonarzy) pracujące w Watykanie spotkanie z papieżem Janem Pawłem II na prywatnej audiencji. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czułem, że w moim życiu, Bóg zarysowuje Swój wyjątkowy plan, który mi przyjdzie zrozumieć po wielu latach. Wieczór tego dnia przyjazdu do Wiecznego Miasta był wyjątkowy. W miejscu, gdzie mieszkałem spotkałem moich kolegów księży, z którymi razem otrzymałem święcenia kapłańskie 30 maja 1987 roku w Krakowie. Jeszcze dzisiaj, kiedy wspominam tamte chwile, brakuje mi słów, aby opisać szczęście przeżywanych wydarzeń.

Audiencja była zaplanowana na Wielki Wtorek. W głowie miałem jeden chaos. Jak ja stanę przed Najważniejszym Człowiekiem Kościoła? Co ja mu powiem? Jak mam się zachować, żeby nie popełnić jakieś gafy? Ks. Stanisław podprowadził mnie pod drzwi Pałacu Papieskiego, gdzie stała straż honorowa tzw. Szwajcarzy. Pierwsze lęki minęły, kiedy mogłem się z nimi porozmawiać i zapytać o drogę w języku francuskim. Droga wydawała się labiryntem niekończących się korytarzy i schodów. Oczywiście nie byłem sam wśród osób zaproszonych, ale pamiętam, że wyjątkowość tego wydarzenia dla mnie, sprawiała, iż czułem się, jakby nikt inny nie istniał w tej ogromnej sali audiencyjnej. Nagle rozległ się krzyk radości, który mnie wybudził z letargu niedowierzania, polskiej grupy pielgrzymów, z którą papież spotkał się przede mną. Po chwili serdecznej rozmowy z nimi oraz wspólnego zdjęcia zaczął zmierzać w moim kierunku oczywiście w towarzystwie ks. Sekretarza Stanisława Dziwisza. I tu spanikowałem. Zamiast poczekać cierpliwie, kiedy ks. Stanisław mnie przedstawiał Ojcu św., niespodziewanie jako pierwszy wyciągnąłem dłoń do przywitania, a oczywiście miało być odwrotnie. Jeszcze dzisiaj czuję, ten silny uścisk dłoni. Ukląkłem, ucałowałem pierścień Rybaka Kościoła. Papież mnie podniósł, zapytał tak po prostu: “jak się czuję przed wyjazdem na misje?” A ja szczerze, to co działo się w moim sercu:” Boję się Ojcze święty”. Ale jakby odruchowo, ze świadomością, że stoję przed Ojcem Kościoła, dodałem:” Proszę pobłogosław mnie Ojcze święty na ten wyjazd!” I, żeby nieobowiązująca forma grzecznościowa, chciałem rzucić się mu w ramiona. A On obdarzył mnie czymś, czego wartość odczuwam do dnia dzisiejszego – błogosławieństwem Boga w Trójcy Jedynego: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody…” (Mt 28, 19).

Kiedy dzisiaj patrzę na fotografie tamtego niezapomnianego wydarzenia w Wielki Wtorek 1990 roku, to trudno mi jeszcze dzisiaj uwierzyć w to, czego byłem świadkiem. Jakby w jednym momencie przypominają mi się najtragiczniejsze wydarzenia mojej misyjnej historii z Konga i Haiti, i dzisiaj już wiem, dlaczego Bóg zgotował mi tę nieprzewidywalną niespodziankę tamtego watykańskiego spotkania z świętym Papieżem. I chociaż mam „pruski” styl życia, bo urodziłem się i wychowałem w Bydgoszczy i nie lubię niespodziewanych sytuacji, to jednak od tamtego czasu z pokorą powtarzam z Psalmistą: „Daj mi poznać drogi Twoje, Panie, i naucz mnie Twoich ścieżek.” (Ps 25, 4)

Ks. Jarosław Lawrenz CM