
Szkolna olimpiada
(Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie Łk 10, 30-37)
Każdego roku na wiosnę szkoła, w której pracuje pani Basia włącza się bardzo aktywnie w obchody Światowego Dnia Sportu. Na początku kwietnia, a dokładnie szóstego, organizowana jest tam od lat międzyszkolna olimpiada sportowa i zjeżdżają się do nich tłumy dzieci z innych szkół. Szósty kwietnia stał się więc, dniem równie ważnym, co pierwszy czerwca czy szósty grudnia. Podczas olimpiady, rozgrywane są mecze piłki nożnej, siatkówki i koszykówki, turnieje skoków w dal i rzutu piłeczką palantową oraz, co dla chłopców z IIIa najważniejsze, sztafeta. Antek, Kacper, Kuba i Piotruś biegają tak szybko, że pan Witek, nauczyciel wychowania fizycznego zdecydował, że to właśnie oni będą w tym roku reprezentować szkołę podczas biegu sztafetowego. Chłopcy byli tym faktem bardzo przejęci i dużo czasu spędzali na obmyślaniu taktyki.
- Panie Witku, co mamy zrobić, żebyśmy byli najlepsi? – Spytali podczas wtorkowych zajęć WF-u.
- Musicie szybko biegać, precyzyjnie podawać i chwytać pałeczkę, ale przede wszystkim, musicie się o siebie nawzajem troszczyć. Prawdziwy sportowiec to ktoś zachowujący się fair i myślący o innych.
- Troszczyć się? Myśleć o innych? – Zdziwili się chłopcy. – Co ma pan na myśli?
- Jesteście drużyną i wasz sukces zależy od każdego z was. Pamiętajcie, drużyna jest tak silna jak najsłabszy jej zawodnik… Chciałbym, żebyście umieli sobie zaufać i na sobie polegać. To zaprocentuje. Nawet jeśli nie na tegorocznych zawodach, to na kolejnych.
- Na jakich kolejnych, o czym pan mówi? My MUSIMY wygrać TERAZ!
Chłopcy kompletnie nie rozumieli toku rozumowania pana Witka i w ogóle im się to nie podobało. Szczerze mówiąc, myśleli, że każe im pędzić jak strzały i nie rzucać do siebie pałeczki tylko pewnie i stanowczo podać ją następcy, a pan Witek opowiadał jakieś farmazony o najsłabszym ogniwie i troszczeniu się o siebie. To nie żadne zajęcia dla dziewczyn! Nie zamierzali się o siebie troszczyć ani się nad sobą użalać, bo u nich nie było najsłabszego ogniwa! Każdy był rewelacyjnym biegaczem i świetnie sobie dadzą radę, niepotrzebnie pytali nauczyciela WF-u o radę, bo jego odpowiedź tylko ich zirytowała. Ale w sumie może to i dobrze – byli teraz w jeszcze bardziej bojowych nastrojach i przebijając sobie piątkę na pożegnanie upewnili się, że jutro sięgną po złoto!
Nazajutrz, zwarci i gotowi, stanęli punkt dziewiąta na linii startu. Obok nich, w równoległych rzędach ustawili się zawodnicy z trzech innych szkół. Kiedy sędzia machnął chorągiewką ogłaszając tym samym początek biegu, Piotrek wystrzelił jak z procy. Pozostawił w tyle przeciwników i gdy przekazał pałeczkę Kacprowi, ten zaczął z bardzo uprzywilejowanej pozycji. Chłopiec biegł równie szybko, co poprzednik i kiedy do biegu przystąpił Antek, byli zdecydowanymi faworytami. Niestety, kilka metrów przed przekazaniem pałeczki ostatniemu zawodnikowi, Kubie, Antek przewrócił się tak niefortunnie, że nie mógł się ruszyć.
- Wstawaj, ofermo! Przez ciebie przegramy! – Krzyczeli na niego chłopcy z drużyny. Antek jakoś doczołgał się do linii mety i przekazał pałeczkę Kubie, który wściekły na kolegę ruszył co sił w nogach przed siebie. Piotrek i Kacper krzyczeli na Antka leżącego parę kroków od nich. – Jak mogłeś! Zobacz, przegoniła nas już drużyna tych przyjezdnych nieudaczników!
Tymczasem ostatni biegacz z prowadzącej sztafetę drużyny zamiast przeskoczyć linię mety i zdobyć złoty medal zatrzymał się i kucnął przy Antku.
- Nic ci nie jest? Chwyć mnie za szyję, pomogę ci wstać i zaprowadzę cię na ławkę. – Chłopiec troskliwie objął Antka i ruszył z nim bardzo powoli w stronę pielęgniarki.
Kuba pędząc jak strzała minął ich niezadowolony, że szwendają się po bieżni i jako pierwszy dotarł na metę.
- Hurra! Mamy pierwsze miejsce! Udało się nam! – Cieszyli się chłopcy z IIIa.
Pan Witek nie wyglądał jednak na szczęśliwego. Zamiast iść im pogratulować, z uznaniem ściskał dłoń chłopca z przyjezdnej drużyny, który zaopiekował się Antkiem.
- Brawo! Gratuluję, chłopcze! Twojej drużynie należy się specjalny puchar za wspaniałą sportową postawę!
Chłopcy z klasy pani Basi zdobyli, co prawda złoty medal podczas tamtej olimpiady, ale nigdy więcej nie brali już udziału w sztafecie. Ich przyjaźń także zawisła na włosku. Antek trafił ze złamaną nogą do szpitala, gdzie kilka razy odwiedził go nowy kolega, który pomógł mu podczas biegu. Kiedy wrócił do szkoły, z gipsem i o kulach, chłopcy z klasy zrozumieli, że źle się zachowali. Zwycięstwo powinno przynosić radość, a ich to złoto jakoś nie cieszyło. Woleli nie mieć medalu, ale znów czuć się czwórką dobrych przyjaciół, którzy świetnie się razem bawią i… Tak, pan Witek miał jednak rację – którzy mogą na siebie liczyć i się o siebie troszczą. Nie jak dziewczyny! Co to, to nie! Ale tak zwyczajnie, po męsku! Pomyśleli sobie i poszli przeprosić Antka.
Pomoc słabszym jest ważniejsza niż jakaś jedna wygrana. Kiedyś przecież sam byłeś dzidziusiem, któremu inni musieli pomagać. Teraz Ty okaż wolniejszym czy słabszym szacunek.